Iceland Running Festival 2020
- 24 lutego 2021
- 0 komentarzy
- Karolina Szafraniec
- Opublikowany w CAŁKIEM SERIO
- 1
Islandia to kraj tuż pod kołem podbiegunowym, wielu z nas kojarzy się ona wyłącznie z arktycznym krajobrazem i wybuchem wulkanu o nazwie której nikt nie potrafi wymówić. Na tej malutkiej wyspie żyje jednak kilkanaście tysięcy Polaków i stanowią oni największą mniejszość narodową w tym kraju, który liczy około 350 tysięcy mieszkańców. Czyli mniej więcej tyle co Lublin. Pomimo ciężkich zimowych warunków kraj jest niesamowicie piękny i przyznaje się, że od kilku lat jestem w nim zakochany. Islandia to przede wszystkim kraj pełen pięknej i niespotykanej nigdzie indziej natury. Z powodu obfitości pięknych miejsc do biegania w całym kraju Islandczycy organizują wiele imprez biegowych. Najwięcej zawodów biegowych to biegi górskie, których trasy często prowadzą przez tereny geotermalne, kratery wygasłych wulkanów, brzegi fiordów czy szczyty lodowców.
Zdjęcie: Serey Morm on Unsplash
Na Islandii funkcjonują w zasadzie dwie pory roku – dzień i noc polarny, lub jak kto woli lato i zima. Co prawda nie ma na Islandii niedźwiedzi polarnych pływających na krach lodu (no dobra, czasem na północy wyspy się zdarzają), ale zima jest dosyć ciężka, zwłaszcza ze względu na szalejące sztormy. Lato jest natomiast całkiem przyjemne i ciepłe. Tak więc, po nocy polarnej, kiedy zimowe lody stopnieją a sztormy z nad Oceanu Arktycznego nieco się uspokoją – w okolicach pierwszych dni maja przychodzi na wyspę słońce i lato. Choć na pewno nie jest to lato naszych marzeń to temperatury w okolicach 15 czy 20 stopni Celsjusza zdarzają się dosyć często i są tutaj prawdziwym upałem więc wszyscy Islandczycy radośnie i tłumnie wychodzą biegać.
Jednak nie tylko Islandczycy, ponieważ pośród islandzkiej Polonii znalazła się również grupa biegaczy, którzy w stolicy kraju – Reykjaviku, założyli klub biegacza i stowarzyszenie „Zabiegani Reykjavik”. Dzięki tej polskiej grupie zapalonych biegaczy z Polski dowiedziałem się, że w czerwcu jest organizowany Islandzki Festiwal Biegowy 2020. Choć Iceland Running Festival to biegi uliczne, to patrząc w kalendarz zdecydowałem się zapisać i zobaczyć jak wygląda bieganie na Islandii. Zrobiłem to mając świadomość że większość biegów w Polsce może być odwołana z powodu epidemii, a na Islandii sytuacja wirusowa wyglądała dużo bardziej spokojnie i bezpiecznie. Zapisałem się więc razem ze znajomymi jeszcze w marcu na skromną dyszkę i czekałem na rozwój wydarzeń aż do czerwca. Na szczęście epidemia nie dotknęła wyspy i zawody nie zostały odwołane.
Cały festiwal miał zacząć się o godzinie 9 rano, postanowiliśmy więc przybyć na miejsce startu około 7:30. Biuro zawodów oraz linia startu była umiejscowiona… na otwartym geotermalnym basenie tuż przy plaży. To zdecydowanie zrobiło na nas wrażenie, patrząc na piękną zatokę już wiedziałem, że to będzie ładny bieg. Problem pojawił się jednak w momencie gdy nie zauważyliśmy żadnych biegaczy, ani nikogo z obsługi. Postanowiliśmy rozejrzeć się dokładniej i spotkaliśmy jednego, dosłownie jednego starszego pana który zajmował się rozstawianiem barierek wzdłuż trasy biegu. Gdy do niego podeszliśmy sympatyczny Islandczyk zapytał czy jesteśmy wolontariuszami do pomocy. Na godzinę przed startem, nic nie było przygotowane. Byliśmy dość mocno zdezorientowani, bo wydawałoby się, że impreza która nosi dumną nazwę Islandzki Festiwal Biegowy, powinna być dopięta na ostatni guzik dużo wcześniej. Spojrzeliśmy na listy startowe wszystkich biegów i zaczęło być śmiesznie – 5 km: 90 zawodników; 10 km: 140 zawodników; półmaraton: 80 zawodników; maraton: 3 zawodników. Szaleństwo, zwłaszcza stawka maratonu zrobiła wrażenie. Czuliśmy się nieswojo.
Powoli, ale bardzo powoli zaczęli się pojawiać na miejscu biegacze, jakieś pół godziny przed startem półmaratonu zaczęło to w końcu wyglądać jak miejsce startu imprezy biegowej. Dopiero wtedy poczułem ten dreszczyk emocji który każdy z nas tak lubi przed startem. Ekipa obsługi biegu w liczbie 3 osób powoli ogarniała jeszcze techniczne szczegóły, nie do końca było wiadomo co się dzieje i czy bieg na 5 i 10 kilometrów ruszy punktualnie. Na 5 minut przed planowanym startem przyszli panowie z firmy zajmującej się pomiarem czasu i dopiero w momencie gdy byliśmy już ustawieni i przygotowani do startu zaczęli montować matę startową. Po chwili okazało się, że musimy się cofnąć o jakieś 20 metrów. Wszyscy byli dosyć rozbawieni całym zamieszaniem i ruszyliśmy punktualnie ścigać się na 10 km.
Trasa tego biegu to chyba najpiękniejsza miejska trasa na jakiej okazję miałem biegać. Biegliśmy jednocześnie wzdłuż brzegu oceanu i wzdłuż płotu lotniska, więc z jednej strony mogliśmy oglądać kajaki oraz żaglówki pływające po zatoce a z drugiej raz po raz przelatywał nam nad głowami samolot. Okazało się, że trasa była bardzo dobrze oznaczona a w każdym newralgicznym punkcie byli wolontariusze z obsługi. Było tak pięknie, że przez pierwsze 5 kilometrów zapomniałem w ogóle o tym, że biegnę.
Zaczynaliśmy ten bieg z samego końca stawki, więc z każdym kilometrem wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników – byłem bardzo zaskoczony całym przekrojem ludzi startujących w tych zawodach. Najciekawsze było to, że w tak małej grupie najliczniejszą grupą wiekową byli ludzie powyżej 50 lub nawet 60 roku życia. Liczna grupa islandzkich seniorów okazała się nad wyraz żwawa i nie było wcale łatwo z nimi konkurować, widać było że biegną na serio. Najbardziej zaskakujące było to, że większość ludzi biegła tam jednak tylko w formie rekreacji, tempem bardzo spacerowym, na przykład rodzice z dziećmi w wózkach lub paczki znajomych rozmawiających sobie i śmiejących przez cały dystans biegu. Nikt nie był spięty, wszyscy na luzie po prostu biegli, dla przyjemności i spędzenia wspólnie czasu. Ja pobiegłem swoje zgodnie z wcześniej opracowanym planem. Przekroczyliśmy metę, która znajdowała się na pięknym molo. Życiówka.
Tak naprawdę, dopiero wtedy, na mecie zdałem sobie sprawę z prawdziwego charakteru tej imprezy. Po wręczeniu medalu każdy wskakiwał do gorącego basenu, wszyscy wyglądali jakby byli dobrymi znajomymi od wielu lat. Kto nie zmieścił się do gorącego basenu wskakiwał do oceanu i morsował w lodowatej wodzie. Słońce świeciło bardzo mocno, a termometry pokazywały 18 stopni. Zjedliśmy pizzę, wypiliśmy piwo i przez resztę dnia opalaliśmy się na basenie. To był prawdopodobnie najpiękniejszy dzień tego lata na Islandii.
Z tego pozornie kiepsko zorganizowanego biegu i rozgardiaszu który miał miejsce na początku wyszedł piękny bieg. Islandczycy zrobili sobie prawdziwy FESTIWAL, prawdziwe święto biegania, gdzie bieganie było przyjemnością i dawało radochę. Wszystkim zależało tylko na dobrej zabawie i wspólnym spędzeniu czasu w dobrym biegowym towarzystwie. A to, że było mało zawodników i wyniki były słabe? Raczej nikt o tym nie myślał i nikomu to nie przeszkadzało. Biegowa sielanka. Może w Polsce też przydałoby się trochę takiego luzu na zawodach biegowych?
Szczerze polecam bieganie na Islandii i w następnym sezonie na pewno wybiorę się na któryś z tych przepięknych biegów po wulkanicznych górach. Iceland Volcano Marathon, Fire and Ice Ultra, Laugavegur Ultra Marathon a może Hengill Ultra Trail?
Tekst i zdjęcia: Jakub Skorus
To, co opisane jest także nagrane, o tu:
O autorze
Udostępnij
Udostępnij
O autorze
Odpowiedz Anuluj pisanie odpowiedzi
Musisz byćzalogowany aby komentować.